Szara Eminencja x Ursynów - Restaurant Week

Szarą Eminencję planowałem odwiedzić już jakiś czas temu. Jednak zawsze coś, jakieś zrządzenie losu sprawiało, że nie było mi dane zjeść tam wcześniej. W internecie można znaleźć zarówno pochlebne opinie jak i nie pozostawiające na zającu suchej nitki. Osobiście postanowiłem podejść do tego z otwartym umysłem i neutralnym nastawieniem. Jeżeli jesteście ciekawi mojej opinii, to serdecznie zapraszam Was do przeczytania drugiej recenzji z Restaurant Week. Czy od czytania będziecie mieć wypieki? Sprawdźcie ;)



ps
Odważnych restauratorów zachęcam do kontaktu w sprawie recenzji :P

Planując jakiekolwiek wyjście do restauracji staram się o niej czegoś dowiedzieć, kto prowadzi kuchnię, jaki i skąd pomysł na taki a nie inny styl. Co można tam ciekawego zjeść i jakiego rodzaju klienteli(wybaczcie za słowo, niektórzy je negatywnie kojarzą) można się spodziewać? 

Otóż w wielu opisach na wszelakich stronach, w tym na rodzimej stronie Szarej Eminencji niczym mantra powtarza się zdanie "Restauracja swobodnej elegancji, centrum spotkań towarzyskich, scena i kino." I faktycznie tak jest, można poczuć się niemal jak w domu włączając w to dzieci krążące po całej sali niczym satelity dookoła Ziemi. Mi osobiście to nie przeszkadzało, ale kto co lubi. Może lekkim przegięciem był wykop piłki nożnej w sam środek sali, sytuacja szybko została jednak rozwiązana. 

Oczywiście musieliśmy trafić na burzę, więc częściowo przemoczeni zasiedliśmy do stolika. Szef kuchni Łukasz Ługowski, kuchnia ogólnie rzecz ujmując fushion z dużą dozą autorskiego podejścia. Co by dalej nie przedłużać przejdę do opisania potraw(nie ma co odwlekać egzekucji). Wybaczcie za zdjęcia, ale było strasznie ciemno.

Przystawka menu A
Zupa krem z pieczonych papryk z kozim serem i oliwą kolendrową

Jestem wielkim fanem zup. Zarówno tych tradycyjnych jak i kremów, chociaż zdecydowanie wolę te z różnymi teksturami. Cóż zatem mogę napisać o tej konkretnej? Czuć było charakterystyczny smak pieczonej papryki oraz intensywny kozi ser, po prostu. Nic więcej i nic mniej. Oliwa kolendrowa w ogóle się nie przebijała. Jednak ciężko stwierdzić że danie było złe, nic z tych rzeczy. Było przeciętne, takie jakie sami możemy zrobić w domu. Jedno jest pewne, domu na pewno dodałbym nieco grzanek doprawionych wędzoną papryką, aby bardziej podbić smak zupy. Ale podkreślę jeszcze raz, że nie była to zła zupa.




Przystawka menu B (W)
Zupa krem z białych warzyw z zieloną herbatą i grzanką ziołową

Zielona herbata, moje uzależnienie i miłość w jednym. Dziennie mogę wypić hektolitry i nadal nie mam dosyć. Szczerze powiedziawszy to specjalnie dla tego dania wybrałem Szarą Eminencję. Siadam przy stoliku, i z niewiarygodnym brakiem cierpliwości czekam. Oto jest. Biały krem z którego ziołowa grzanka z uśmiechem zachęca do jak najszybszego rozpoczęcia. I co? W ogóle nie wyczułem aromatu zielonej herbaty. Może zabrakło pamięci do dodania jej do zupy bądź odwagi by dodać więcej. I tak oto zupa, na którą czekałem okazała się, może nie porażką, ale wielkim niedosytem. Mimo wszystko warto zaznaczyć, że była przepyszna, idealnie zmiksowana oraz o dobrej konsystencji, tylko ta herbata... :(




Danie główne menu A
Policzki wieprzowe w sosie Martini z cebulkami cippolina i pieczonymi warzywami korzeniowymi na puree ziemniaczano-grzybowym z pieczonym czosnkiem

Zacznijmy od stwierdzenia tak zwanego faktu autentycznego czy też oczywistej oczywistości: długo gotowane policzki to jedna z najlepszych rzeczy jaka kiedykolwiek mogła zostać wymyślona przez przodków i przy odrobinie dobrych chęci nie można tego zepsuć. Delikatne, soczyste, poddające się pod naciskiem widelca mięso powinno być jednak skąpane w słusznej porcji sosu. Tutaj niestety tego nie uświadczyliśmy. Nie dość że sos wystąpił w ilości aptekarskiej to jeszcze okraszał wyłącznie kilka twardych cebulek. Puree mimo braku aromatu grzybów było smaczne, chociaż puree ma inną konsystencję. Nazwałbym je raczej tłuczonymi ziemniakami. Czosnku pieczonego też trzeba się było naszukać, aby wyłapać jego smak.



Danie główne menu B (W)
Filet z karmazyna z młodymi ziemniakami la ratte, szparagami, gremolatą ziołową i majonezem pomidorowym
To danie będzie mnie zapewne nawiedzać w koszmarach przez kolejne tygodnie. Nie odważę się zgadywać, czy ryba była przygotowana wcześniej i czekała w podgrzewaczu czy może została tak przeciągnięta po naszym przyjściu. Na talerzu prócz rozpadającego się fileta były jeszcze trudne do pokrojenia zielone szparagi oraz majonez pomidorowy. Co do sosu, liczyłem że będzie to coś w stylu majonezu z suszonymi pomidorami, które mimo swojej słodyczy zawierają też nieco kwaśnego smaku. Nic bardziej mylnego. Bardziej przypominało to majonez wymieszany z ketchupem. Ziemniaki ugotowane w punkt.

Warto nadmienić, że sposób podawania potraw pozostawiał wiele do życzenia. Zarówno główne z menu A jak i z menu B zostały przyniesione na zimnych talerzach lub tak długo czekały na wydanie w kuchni, że wszystko zdążyło osiągnąć temperaturę pokojową.
Drugą dziwną rzeczą była synchronizacja, czy też jej brak. Przystawka i danie główne były podane w taki sposób, że najpierw kilka stolików dostawało tylko menu A, a po jakimś czasie menu B. Sprawiając, że część gości czekała na towarzyszy aby zacząć.

Deser menu A
Sernik matcha z limonką i cukrem miętowym
Sernik na zimno, o różnych smakach, robię w miarę regularnie. Jest dużo prostszy i mam pewność że nie opadnie. Z tym daniem również wiązałem ogromne nadzieje, a to za sprawą matchy (japońska zielona herbata). Masa serowa miała idealnie wyrażony smak limonki, nie było jej za dużo ani za mało, a kruchy spód na którym spoczywała był idealnie maślany i nie stawiał zbytniego oporu w czasie krojenia. Większy opór stawiała sama masa, widelec odskakiwał od niej zamiast się w niej majestatycznie zanurzyć. Dosyć mocno zbity, zapewne za dużo żelatyny. Cukier miętowy aromatyczny, ale tak jakoś ginie w całości, podobnie jak matcha, która ledwo wyczuwalna nie miała możliwości ostatecznego spięcia całości.

Deser menu B (W)
Pana cotta karmelowa z borówkami i ziemią orzechową
Karmelowa pana cotta i orzechy. Połączenie idealne, które łatwo jest zepsuć, dodając za dużo cukru, zwłaszcza używając do niej karmelu. Tutaj wszystko się zgadzało i było odpowiednio wyważone, chociaż w czasie poruszania talerzem deser niechętnie pochylał się na boki, a przecież jest to jego cecha charakterystyczna. Była to ostatnia rzecz tego wieczoru i bardzo dobrze. Częściowo zatarła ona złe wspomnienie po rybie.

Obsługa była otwarta, życzliwa i szybko reagowała na nasze problemy. A ponieważ wierzę, że każdy może mieć gorszy dzień lub po prostu coś mogło pójść nie tak jak powinno na pewno odwiedzę ursynowską Szarą Eminencję jeszcze raz, żeby przekonać się, czy była to jednorazowa wpadka czy też nie. (Wątpię żeby to była wina Restaurant Week) W planach jest również odwiedzenie starszej siostry Eminencji w Piasecznie, tak więc strzeżcie się ;)
Na pocieszenie po wyjściu z lokalu pożegnał nas zapach bzu unoszący się w parku okalającym restaurację. Tak, taki ze mnie romantyk, a co ;)

Zdjęcie użytkownika Szara Eminencja x Ursynów.
ul. Romera 4b
02-784 Warszawa
tel: 887 07 08 07
ursynow@szaraeminencja.com

Komentarze