Ed Red Warszawa - Restaurant Week

Restaurant Week trwa w najlepsze, co oznacza że mamy okazję spróbować nowych propozycji wielu uznanych restauracji w całkiem przystępnej cenie(zgodzicie się chyba ze mną, że 49 złotych za trzydaniowe menu to nie jest wygórowana cena). Ja zdecydowałem się na warszawski Ed Red, zlokalizowanym w budynku Hali Mirowskiej. Co tam pałaszowałem i czym się zachwycałem? Zapraszam Was do przeczytania mojej skromnej recenzji.

Pierwszy Ed Red powstał w Krakowie i hołdując zasadzie od ryja do ogona szybko zdobył serca gości. Ale nie samymi podrobami człowiek żyje, moja wielka miłość - Steki Sezonowane. I nie bez powodu napisałem je dużymi literami. Porównując steki do samochodów, te sezonowane śmiało można określić mianem Bugatti Veyron(są one oczywiście droższe niż zwykłe ale nie oszukujmy, samochodem się nie najecie). Łącząc zarówno podroby jak i steki z sezonowymi i lokalnymi składnikami szef kuchni Adam Chrząstowski pokazuje, że coś co do niedawna uchodziło za resztki, dzisiaj może rywalizować z najlepszymi i najdroższymi produktami.


Ponieważ jednak Restaurant Week rządzi się swoimi prawami, do wyboru były dwa menu. W żadnym z nich nie było steków ;( Były za to inne pyszne rzeczy. Jeżeli idziecie w kilka osób to koniecznie weźcie różne menu. Tak, aby mieć okazję spróbowania każdej potrawy, chociażby jej uszczknięcia. Tak też zrobiliśmy wspólnie z Gosią(Igraszki Losu), z którą wyruszyliśmy najpierw na Food Blogger Fest a potem własnie do Ed Reda. W tym miejscu muszę gorąco podziękować za zdjęcia, ja zapomniałem zabrać aparatu(no dobra, byłem zbyt leniwy) i jedyne co mogłem zdziałać to porobić kilka zdjęć telefonem. Gosia jak zwykle przyszła z pomocą.

Przystawka menu  A
Tatar wołowy na tostach z serem
Lubię tatar, wręcz uwielbiam. Nie jestem jednak jego fanem w restauracyjnym wydaniu. Może to przez moje osobiste upodobania co do doprawienia bądź sposobu jego krojenia. Nie cierpię, gdy jest on zmielony bądź przesiekany nożem na niemal gładką pastę. Mój ideał to drobne kwadraciki mięsa, które nadal stawiają delikatny opór podczas gryzienia. Konsystencja mięsa to jednocześnie jego największa zaleta. Ten był pokrojony idealnie. Podany został w towarzystwie grzanki z serem, która nadawała chrupkości i niwelowała jednowymiarowość potrawy oraz z nie surowym a gotowanym jajkiem. Takiemu tatarowemu tradycjonaliście mogłoby przeszkadzać, jednak dzięki galaretce octowej(?) całość pozytywnie nastroiła mnie do dalszej degustacji. Nie wiem czy wiecie, ale my blogerzy nie jemy tak zwyczajnie, my wszystko degustujemy :)

Przystawka menu  B
Auszpik z gęsich podrobów
Jedliście kiedyś salceson ze sklepu? Zapomnijcie ten smak, wymarzcie z pamięci wszystkie wspomnienia, tekstury, kształty i kolory. Jeżeli nie lubicie podrobów - też o tym zapomnijcie. W tym przypadku nie ma mowy o twardej, nażelatynowanej galarecie, której nie da się pokroić bez obaw, że widelec odbije się od niej i trafi nas w oko. Sztućce wchodzą dosłownie jak w masło, a kawałki podrobów są nadal soczyste i rozpływają się w ustach.
Sos musztardowy nie jest wcale taki prosty do przygotowania. Bardzo często zdarza się, że w czasie podgrzewania musztarda robi się gorzka. Kucharz, który zajmuje się sosami odrobił pracę domową. Jedwabisty, delikatny i aromatyczny sos, idealny dodatek. Dodatki: chrzan i ogórki - klasyka. Otwórzcie swój umysł i poddajcie się tej porcji. W taki sposób należy traktować piątą ćwiartkę i basta!

Danie główne menu  A
Zapiekanka z kaczki z ziołami
Pierwsza myśl? Mech, las, zioła, polowanie. Zapiekanka z kaczki pokryta była bowiem czymś w rodzaju ziołowej kruszonki, która w zapachu przywoływała wyżej wymienione skojarzenia. Całość podana na ziemniaczanym gratin, do tego idealny demi glace, wygotowany w punkt. (Niektóre restauracje podają go takiego, że robi się na nim kożuch, a to błąd!). Całość byłaby zbyt przytłaczająca, gdyby nie przełamujący dżem czy też puree z kwaśnych owoców. Zgaduję, że była to żurawina(teraz żałuję, że nie zapytałem o to obsługi).  Co do samej kaczki. Miękka, soczysta, wyrazista, trochę przypominająca szarpaną wołowinę. Innymi słowy idealna, czego w sumie można się spodziewać po restauracji specjalizującej się w mięsach.


Danie główne menu B
Ziołowy kulebiak z wołową pręgą na sosie z piwa porter
Na pierwszy rzut oka danie bardzo podobne do poprzedniego. Ciemny sos, poszarpane mięso i dekoracja z zieleniny. Otóż nic bardziej mylnego. Oczywiście nie muszę tłumaczyć różnic pomiędzy kaczym mięsem a wołowiną. Tak zwana oczywista oczywistość. Wewnątrz ciasta znalazła się pręga wołowa, która moim zdaniem jest najlepszym kawałkiem zaraz po polędwicy(albo szybkie steki, albo wolno gotowane mięso, taka moja filozofia). I znów, nie ma się do czego przyczepić, nawet grzybek się trafił w środku. Piwny sos bardzo aromatyczny i głęboki w smaku, jednak moim zdaniem całości zabrakło świeżości. Jakiegoś dodatku, który podniósłby nieco ten ciężar. Koniec końców potrawa była smaczna z niewielkim brakiem. Zatem muszę przyznać, że moje serce należy do kaczki.

Wiem, że część z Was czeka na desery, zrobię zatem mały suspens aby nieco pobudzić Wasze kubki smakowe. Myślicie czasem o polskiej wsi? Jest ona... no dobra, żartuję, nie będę się dłużej znęcać. Przejdźmy do deserów ;)

Deser menu A
Sorbet z rokitnika z bezą, czarną porzeczką, lukrecją i słonym toffi
Wszyscy wiemy, że jeżeli deser jest słaby to, jakby się kucharze nie starali przy poprzednich potrawach, pozostanie po wizycie niesmak. Sorbet bardzo "rokitnikowy"(na plus), beza puszysta, czarna porzeczka z lukrecją oraz słone toffi dopełniały całości. Na szczęście wszystko było idealnie zbalansowane, wszystkie elementy połączone w idealnej harmonii(wiem wiem, oklepane określenie, no ale co poradzę, że tak było), no może delikatnie przewyższał kwaśny smak, ale ja osobiście wolę kwaśniejsze desery niż te słodkie. Dzięki nim cały posiłek kończy się przyjemnym i delikatnym orzeźwieniem, a nie mdłościami i drgawkami od nadmiaru cukru w organizmie. Można powiedzieć, że ilość cukru w cukrze była prawidłowo skalibrowana ;)

Deser menu B
Mus z gorzkiej czekolady z wiśniami, pistacjami i kremem angielskim
No i nadszedł czas na food porn w czystej postaci. Nie raz wspominałem, że nie ufam osobom, które nie lubią czekolady. Jeżeli ktoś po spróbowaniu tego nieziemskiego musu nadal będzie twierdzić, że jej nie lubi zwyczajnie kłamie. Idealnie napowietrzony, kremowy, bez ani jednej grudki. Nie wiem jakim cudem on się nie unosi nad talerzem, tyle w nim delikatności. Mus spoczywa dumnie na kremie angielskim, niesłusznie nazywanym u nas budyniem. Fajnym akcentem są też wiśnie, które ożywiają i jeszcze dodatkowo wzbogacają. Całość wieńczą pistacje, pochrupać zawsze fajnie. Jeżeli będę umierać chciałbym, żeby to był ostatni deser w moim życiu. Chociaż liczę, że kakaowiec z którego ziarna posłużą do wykonania tego deseru jeszcze nie wyrósł :D

Cóż, wypadałoby napisać jakieś podsumowanie. Ale co ja, zwykły śmiertelnik, miłośnik mięsa mogę napisać o takich nieziemskich miejscach. Chciałbym ponarzekać na obsługę, jednak ta była bez zarzutów. Obsługująca nas pani świetnie znała zarówno kartę, jak i dostawców i pochodzenie produktów. Zdaje mi się, że z dużą dozą cierpliwości odpowiadała na nasze pytania.
To może chociaż przyczepię się do wystroju. No nie, tutaj też wszystko w porządku. Wystrój jest elegancki, ale nie przytłacza. Wchodząc na salę nie ma się poczucia, że zaraz wydamy 300 zł na aperitif. Mimo swojej elegancji obsługa chodzi w marynarskich bluzkach, co jest moim zdaniem bardzo fajne. Eleganckie garnitury zostawmy dla drogich i nadętych lokali.

Kończąc już moją recenzję chcę podziękować Panu Chrząstowskiemu za stworzenie tak dobrego menu a Was serdecznie zapraszam do odwiedzenia nie tylko warszawskiego ale i krakowskiego Ed Reda. Naprawdę warto, o czym przekonacie się już po pierwszym kęsie.

Mam nadzieję, że recenzja się Wam podobała.
Pozdrawiam i życzę smacznego dnia. :D
Kacper T. ;)


Ed Red Warszawa

Plac Mirowski 1
00-138 Warszawa
tel: +48 530 051 055
warszawa@edred.pl

Komentarze

Prześlij komentarz

Na moim blogu nie ma moderowania komentarzy, czasami zdarza się tak, że system ich nie publikuje. Te wulgarne są usuwane przeze mnie z automatu.